Kochani coś specjalnie dla was czyli dodatkowy rozdział z historią Amandy :)
~Oczami Amandy~
~1897 rok~
Dzień ja co dzień. Wędrowałam razem z Alexandrem Lemaire po parku obserwując kolorowe liście na drzewach. Tego dnia wszystko wydawało się takie proste, od dawna nie odnotowaliśmy żadnych działań podszywaczy więc mogliśmy być spokojni i nie martwić się wojną. Wszyscy byli spokojni, no prawie wszyscy. Ja jak zwykle musiałam się czymś zamartwiać, coś było nie tak i nie mogłam tego ignorować, chociaż bardzo się starałam.
-Amando?- Głos Alexandra wyrwał mnie z rozmyśleni.- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
-Co? Nie przepraszam zamyśliłam się.-Odpowiedziałam.
-Zauważyłem. Pytałem się czy nie chcesz usiąść, musze ci coś powiedzieć.- Nic nie odpowiedziałam tylko skinęłam lekko głową. On złapał mnie pod ramie i zaprowadził do najbliższej ławki. Siedzieliśmy tak przez chwilę patrząc się sobie w oczy. Zatopiłam się w intensywnej granatowej barwie jego tęczówek. I poczułam że mogę wyjawić mu prawdę. Nie mogę tego przed nim zataić bo to może się źle skończyć.
-Amando? Znowu mnie nie słuchasz.
-Przepraszam. Po prostu musze ci coś powiedzieć a nie wiem jak. Boje się tego jak zareagujesz - Odpowiedziałam i spuściłam głowę pozwalając luźnym kosmykom włosów opaść mi na twarz.
-Nie musisz się bać. Kocham cię a to co chcesz mi powiedzieć nie może być tak straszne jak to co ja mam ci do powiedzenia. Rozmawiałem z przywódcą i dowiedziałem się że niedługo czeka nas wojna. Prawdę mówiąc może nadejść już jutro. Amando wiesz co to oznacza? Niedługo wszyscy możemy zginąć.- Przerażało mnie to co powiedział. Przecież nic nie wskazywało na to że niedługo ma nadejść wojna. Wszyscy żyli w spokoju i nawet nie było żadnych ataków. Nie rozumień dlaczego tak nagle pojawiło się tak wielkie zagrożenie. Teraz byłam już pewna że musze wyjawić Alexandrowi prawdę. Przecież mój dar może pomóc ocalić życie wielu podróżników i pomóc w wygraniu tej wojny.
-Więc mamy mało czasu. Musimy się przygotować ale pierw też musze ci coś powiedzieć. Chociaż łatwiej było by to pokazać.- Schyliłam się i podniosłam z ziemi duży liść klonu. Skupiłam na nim całą swoją uwagę zamknęłam oczy i pozwoliłam magii wypłynąć. Po chwili otworzyłam oczy i zobaczyłam jak liść powoli zmienia barwy przechodząc z brązowego w czerwony następnie żółty żeby na koniec stać się intensywnie zielony. Kiedy cały proces się skończył podałam liść Alexandrowi i niepewnie spojrzałam na jego minę. On tylko cały czas patrzył się w liścia jakby nie mógł uwierzyć w to co właśnie się stało. Nagle odłożył liść, złapał mnie za ręce i pocałował. Nie wiedziałam co się właśnie stało myślałam że będzie krzyczał wyzywał mnie od wiedźm albo ucieknie i już więcej go nie zobaczę, ale on mię pocałował.
-Myślałam że cię wystraszę.- Powiedziałam.
-Dlaczego? Przecież nie zrobiłaś nic co miało by mnie przestraszyć.
-Czyli nie uważasz że to co umiem jest nienaturalne?
-Nie. Uważam że to jest piękne. Posiadasz duży dar.- Mówiąc to przytulił mnie i delikatnie zaczął głaskać po plecach. Teraz już byłam pewna że on zawsze mnie zrozumie i będzie akceptował taką jaka jestem.
-Tylko błagam nie mów nikomu. Nie chcę być uznawana za jakieś dziwadło.
-Masz moje słowo że nikomu nie powiem. To będzie nasz mały sekret, a teraz może wracajmy już do krypty bo robi się ciemno a nam grozi wojna.- Pokiwałam głową i razem ruszyliśmy w odpowiednim kierunku. Droga powrotna minęła nam bardzo przyjemnie. Alexander cały czas dopytywał się mnie o moją moc a ja chętnie mu odpowiadałam. Czułam że wszystko stało się łatwe. Kiedy doszliśmy na miejsce było już dość późno, Mimo tej pory wszyscy byli wyjątkowo ożywieni biegali w wszystkie strony. Ktoś biegł niosąc broń, a ktoś inny leki. Wszyscy szykowali się do nadchodzącej bitwy. Wraz z Alexandrem ruszyliśmy w stronę sali obrad gdzie mieliśmy przyjąć rozkazy. Dojście tam nie zajęło nam dużo czasu więc po paru minutach byliśmy już na miejscu. W środku już wszyscy na nas czekali.
-Skoro jesteśmy już w pełnym składzie omówmy strategię- Powiedział główny dowódca. Wszystkich dowódców było czterech nie wliczając oczywiście głównego dowódcy on dowodził wszystkimi oddziałami. Zwykli dowódcy dowodzili jednym oddziałem. Jak już wspominałam było nas czterech. Dlaczego właśnie tylu? Ponieważ w tradycji podróżników wszystko musi coś symbolizować, każdy oddział symbolizuje jedną porę roku, oddziały dzielą się na poszczególne legiony których są trzy od każdego miesiąca w danej porze roku. Ale wracając do dowódców jest nasz czterech, dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Mirabel, dziewczyna o rok starsza ode mnie dowodzi pierwszym oddziałem i symbolizuje wiosnę, Lato symbolizuje Alexander. Ja natomiast dowodzę oddziałem trzecim, jesienią. Jest jeszcze Edmund przyjaciel Alexandra któremu podlega ostatni oddział.
- Z tego co udało się nam ustalić bitwa odbędzie się pod Castlebar. To wielkie pole z ruinami starego zamku. Co da nam idealną skrytkę. Oddziały wiosenne i letnie zaatakują od północy, natomiast zimowe zaskoczą wroga od tyłu. Jasne. Amanda z swoimi oddziałami skryje się w ruinach i przeprowadzi atak w najmniej spodziewanym monecie. Kiedy wszystkie siły zaatakują waszym głównym celem będzie zabicie ich dowódcy, bez niego wrogie wojska będą łatwiejszym celem. Mam nadzieję ze uda nam się wygrać tą wojnę i zapewnić pokój. Teraz idzie się szykować o świcie zostaną otwarte portale.- Wszyscy skłonili głowami i wyszli. Od razu ruszyłam do swojego oddziału wyjaśnić im cały plan. Całe szczęście obeszło się bez powtórnego tłumaczenia. Wszyscy od razu zaczęli uzgadniać między sobą plany walki. To wszystko trwało dość długo i zakończyło się w okolicach pierwszej nad ranem. Powoli udałam się do swojego pokoju.
Następnego dnia wstałam jeszcze przed świtem. Mimo krótkiego snu czułam się całkiem wyspana. Zanurzyłam się w wanience zimnej wody, ponieważ nie chciałam wzywać służących żeby przygotowały mi ciepła wodę. Chciała uniknąć długiego siedzenia, umyłam szybko całe ciało i głowę. Po paru minutach byłam już wykąpana i ubrana w odpowiedni strój. Wyszłam szybko z pokoju i udałam się do kuchni żeby zorganizować sobie coś do jedzenia. Nie było czasu na wspólny posiłek więc co jakiś czas ktoś wchodził do kuchni i podbierał kucharzom pieczywo i kawałek sera. Oczywiście ja zrobiłam tak samo tylko na moje nieszczęście zauważył mnie Thomas.
-A panienka co tu podbiera? Niech panienka usiądzie to zrobię jajecznice. Przecież wojowniczka nie może iść głodna na pole bitwy.- Ochrzanił mnie zabierając mi pieczywo.
-Tylko że mi naprawdę wystarczy kawałek pieczywa. Nie musisz mi nic przygotowywać Thomasie.
-Oczywiście że musze i nawet ze mną nie dyskutuj!- Powiedział i postawił przede mną pełen talerz. Byłam zdziwiona tempem w jakim to przygotował.
-A teraz jedz, bo podobno się panience śpieszy.- Ochrzanił mnie Thomas i odszedł w głąb kuchni. Szybko pochłonęłam całą jajecznice pomijając maniery i te wszystkie inne bzdury których powinna przestrzegać dama. Zostawiłam talerz tam gdzie stał i udałam się na zbiórkę. Wszyscy byli już gotowi a portale stały otwarte, czekaliśmy tylko na znak od głównego dowódcy.
-Słuchajcie wszyscy! Dziś nadszedł dzień w którym stoczymy najważniejszą bitwę w tym stuleciu. Od niej będzie zależeć historia naszej rasy i nasza wolność. Nie będę was teraz zamęczał jakąś mową. Po prostu wieże w nas i w to że wygramy. Więc ruszajmy i pokażmy podszywaczą gdzie ich miejsce!- Zakończył i przeszedł przez portal, a za nim wszystkie oddziały gotowe by stracić życie za wolność.
Wylądowałam na wielkim polu i od razu ruszyłam w stronę ruin, za mną biegły wszystkie moje legiony. Kiedy dobiegliśmy w wskazane miejsce i się skryliśmy nie pozostawało nam nic jak tylko czekać. Czas dłużył się niemiłosiernie. Cały czas myślałam o tym co by się stało jak byśmy nie daj boże przegrali. Co by się stało z wszystkimi podróżnikami? Co by się stało z Alexandrem, z Edmundem, z Mirabel, i co by się stało ze mną. Ale z drugiej strony myślałam tez o tym jak by się potoczyło nasze życie gdybyśmy wygrali? Czy wyszła bym za Alexandra? Czy miała bym dzieci? Co by się stało z moim darem? Byłam pewna jednego gdybyśmy wygrali na długo zapanował by pokój a nasze dzieci nie musiały by ryzykować życiem w kolejnej wojnie.
-Chyba się zaczęło.- Powiedział jeden z moich wojowników. Na jego słowa wychyliłam delikatnie głowę żeby obeznać się w stanie bitwy. Szanse wyglądały na wyrównane ale to szybko się zmienił kiedy wojska wroga zostały zaatakowane od tyłu przez oddziały zimowe. Odczekałam chwile i wraz z moim oddziałem wyskoczyłam z ukrycia atakując podszywaczy. Wszystko wydawało się iść dobrze dopóki nagle w samym środku pola otworzył się portal z którego zaczęły wychodzić kolejne wrogie wojska. Nie poddawaliśmy się walczyliśmy dalej ale szanse zmów się wyrównały. Teraz jedyną rzeczą która mogła dać nam pewne zwycięstwo było zabicie ich przywódcy. Odszukałam szybko Alexandra i razem ruszyliśmy na poszukiwania wrogiego przywódcy. To nie było takie łatwe jakie się wydawało mimo naszych starań nigdzie nie mogliśmy go znaleźć. Brnęliśmy przez walczący tłum w poszukiwaniach, lecz nagle na pobliskim wzgórzu ujrzałam kobietę. Z jej postawy od razu dało się wywnioskować że to właśnie jej szukamy. Ruszyliśmy w odpowiednim kierunku, z nadzieją ze uda nam się zabić tą kobietę i zwiększyć nasze szanse na zwycięstwo.
I w ten oto sposób w pewien normalny jesienny dzień dwie rasy walczyły o wolność. A zwycięstwo jednej ze stron było w moich rękach. Dobrze wiedziałam że mam tylko jedną szanse a od niej zależy nasze dalsze życie. Nie mogłam się zawahać. Musiałam ją zabić.
----------------------------------------------------------------Tada... Mam nadzieję ze dodatek się podoba :)
przepraszam ze nie dodałam w tym tygodniu rozdziału na drugi blog :( Postaram się to jak najszybciej nadrobić :)
Nazywam się Tessa i właśnie straciłam wszystko rodziców, przyjaciółkę i miłość mojego życia. Cały mój świat przewrócił się do góry nogami w jednej sekundzie. Jak mogłam być taka ślepa i żyć w kłamstwie przez tyle lat? Czy zdołam poznać prawdę o sobie? Czy uda mi się uratować najbliższych, zachować miłość? Czy pokonam niebezpieczeństwo czyhające za zakrętem?
Translate
poniedziałek, 12 października 2015
sobota, 3 października 2015
Rozdział 8
~Oczami Tessy~
Tłumaczyłam już trzeci raz całą historię. Wszystko po kolei historię Anastazji, wizytę u czarodzieja, o bitwie pod Castlebar i legendę związana z moja mocą.
-Czyli tak w wielkim skrócie. Mój brat nie żyje ponieważ dawno temu żyła podróżniczka która w walce straciła miłość, a że miała wielka moc to rzuciła coś na kształt klątwy która sięga co kilka set lat i zabija niewinnych i wszystko skończyło by się kilkaset lat temu gdyby nie czarodziej który wszystko utrudnił.- Podsumował Natan.- I teraz chcesz wyruszyć do tego całego Castle...coś tam, znaleźć jakieś ciało i prochy żeby wskrzesić Jacka?- Zakończył. Teraz jak powiedział to na głos wszystko brzmiało jak jakieś kompletne głupstwo.
-Wiem jak to brzmi ale muszę spróbować. Pozwól mi tam pojechać. Błagam cie!- Poprosiłam.
-Oczywiście ze możesz! Tylko nie pojedziesz sama ja, Scott, Adam, Natalie i ty...jak masz na imię?-Zwrócił się do Roba. Z tego całego zamieszania nie zdążyłam go przedstawić. Jak tylko wyszliśmy z portalu przywitałam się z wszystkimi i od razu opowiedziała wszystko kompletnie zapominają o Robie.
-Rob. Rob Lemaire.-przedstawił się.
-Czyli ja, Scott, Adam, Natalie, Rob i ty jeszcze dzisiaj wyruszymy do Irlandii i wskrzesimy Jacka. Wszystko jasne? Jakieś pytania?- Wszyscy siedzieli cicho, no nie do końca wszyscy mały Jack cały czas gadał w swoim nie zrozumiałym przez nikogo języku, a Sophie rozpaczliwie starała się go uciszyć co raczej nie wychodziło jej zbyt dobrze.
-To w takim razie wieczorem otworzymy portal.- Powiedział Natan. Po tych słowach Natalie chwyciła malucha i zabrała go Sophie przekazując go Natanowi, a mnie i Sophie zaciągnęła do swojego pokoju. Po paru minutach byłyśmy już na miejscu.
-Formalności zakończone, a teraz moja droga opowiadaj mi wszystko na temat Roba
-Nie ma co opowiadać. Jak tylko się poznaliśmy stwierdził że jestem nie normalna i zwariowałam bo chce wskrzesić Jacka, potem mnie przeprosił więc jego obecność mi nie przeszkadza można powiedzieć że nawet się zaprzyjaźniliśmy.- Opowiedziałam im wszystko,a potem zostałam zalana kolejnymi pytaniami. Wszystko skończyło się tym że leżałyśmy na ziemi i płakałyśmy ze śmiechu. Tego właśnie mi brakowało od dawna się tak nie śmiałam.
Tłumaczyłam już trzeci raz całą historię. Wszystko po kolei historię Anastazji, wizytę u czarodzieja, o bitwie pod Castlebar i legendę związana z moja mocą.
-Czyli tak w wielkim skrócie. Mój brat nie żyje ponieważ dawno temu żyła podróżniczka która w walce straciła miłość, a że miała wielka moc to rzuciła coś na kształt klątwy która sięga co kilka set lat i zabija niewinnych i wszystko skończyło by się kilkaset lat temu gdyby nie czarodziej który wszystko utrudnił.- Podsumował Natan.- I teraz chcesz wyruszyć do tego całego Castle...coś tam, znaleźć jakieś ciało i prochy żeby wskrzesić Jacka?- Zakończył. Teraz jak powiedział to na głos wszystko brzmiało jak jakieś kompletne głupstwo.
-Wiem jak to brzmi ale muszę spróbować. Pozwól mi tam pojechać. Błagam cie!- Poprosiłam.
-Oczywiście ze możesz! Tylko nie pojedziesz sama ja, Scott, Adam, Natalie i ty...jak masz na imię?-Zwrócił się do Roba. Z tego całego zamieszania nie zdążyłam go przedstawić. Jak tylko wyszliśmy z portalu przywitałam się z wszystkimi i od razu opowiedziała wszystko kompletnie zapominają o Robie.
-Rob. Rob Lemaire.-przedstawił się.
-Czyli ja, Scott, Adam, Natalie, Rob i ty jeszcze dzisiaj wyruszymy do Irlandii i wskrzesimy Jacka. Wszystko jasne? Jakieś pytania?- Wszyscy siedzieli cicho, no nie do końca wszyscy mały Jack cały czas gadał w swoim nie zrozumiałym przez nikogo języku, a Sophie rozpaczliwie starała się go uciszyć co raczej nie wychodziło jej zbyt dobrze.
-To w takim razie wieczorem otworzymy portal.- Powiedział Natan. Po tych słowach Natalie chwyciła malucha i zabrała go Sophie przekazując go Natanowi, a mnie i Sophie zaciągnęła do swojego pokoju. Po paru minutach byłyśmy już na miejscu.
-Formalności zakończone, a teraz moja droga opowiadaj mi wszystko na temat Roba
-Nie ma co opowiadać. Jak tylko się poznaliśmy stwierdził że jestem nie normalna i zwariowałam bo chce wskrzesić Jacka, potem mnie przeprosił więc jego obecność mi nie przeszkadza można powiedzieć że nawet się zaprzyjaźniliśmy.- Opowiedziałam im wszystko,a potem zostałam zalana kolejnymi pytaniami. Wszystko skończyło się tym że leżałyśmy na ziemi i płakałyśmy ze śmiechu. Tego właśnie mi brakowało od dawna się tak nie śmiałam.
***
Przez parę sekund nic nie widziałam ale potem wylądowałam na twardej ziemi obok moich towarzyszy. Zaczęłam rozglądać się dookoła, stałam na dużej polanie z nie wielkimi ruinami.
-To tutaj?- Zapytałam.
-Chyba tak proponuje się rozdzielić i przeszukać ten teren, jak ktoś coś znajdzie niech dzwoni.- Powiedział Natan. Nie trzeba mi było powtarzać dwa razy chwyciłam Roba za rękę i razem poszliśmy przeszukiwać ruiny. Szliśmy w kompletnej ciszy i przeszukiwaliśmy kolejne zakamarki, a z czasem zeszliśmy do podziemi i tam dalej krążyliśmy. Powoli traciłam nadzieję czas leciał jak opętany a ja nie mogłam nic znaleźć nawet najmniejszego śladu w końcu opadłam na ziemie bezsilna.
-Poddaje się nic tu nie ma!- Wykrzyczałam zasłaniając dłońmi twarz, czułam że wszystko się psuje a moje szanse z każdą chwilą maleją.- To jedna wielka dziura nic tu nie znajdziemy zmarnowałam tylko nasz czas. To był zły pomysł, boże prawdopodobnie zmarnowałam szanse na jego powrót! Boje się Rob! Boje się że już go nie zobaczę!- Wybuchłam płaczem. Straciłam już resztki nadziei.
-Nie mów tak. Tess... Nigdy nie powiedziałem ci nic sensownego ale zapamiętaj jedno- Powiedział patrzą mi głęboko w oczy. Złapał mnie za ramiona, podniósł i odwrócił tyłem do siebie.- co tam widzisz?-Zapytał.
-Nic tylko zakręt.-odpowiedziałam
-Tylko zakręt? A co jak ten zakręt może zmienić twoje życie? Nigdy nie wiesz co czyha za zakrętem Tess... Może tam czekać zło jak i dobro, nienawiść i miłość, smutek i radość, wszystko . Trzeba
się tylko odważyć by za niego pójść jeśli nigdy nie spróbujesz to nie dowiesz się co mogło cie tam spotkać. Wiec nigdy z niczego nie rezygnuj bo nie wiesz jak mogło by potoczyć się twoje życie jeżeli nie spróbowałaś... Tess pokonaj strach i skręć za tym cholernym zakrętem nie licząc na konsekwencje. Nie patrz na to co może być złe a co dobre. Zycie jest zbyt krótkie by cały czas myśleć o błędach które się popełniło lub popełni. Po prostu idź za ten pieprzony zakręt i nie patrz za siebie. Tak jak ja nie rozmyślam nad tym jakie mogą być konsekwencje moich czynów żyje chwila nie myślę czy to co mowie może kogoś zranić na przykład tak jak wtedy gdy pierwszy raz szliśmy do katakumb albo teraz...-Nie dokończył tylko odwrócił mnie do siebie i pocałował. Wszystko działo się zbyt szybko nie wiedziałam co mam zrobić ale chyba gdzieś w głębi pragnęłam tego pocałunku, pragnęłam jego dotyku, gdzieś w głębi pragnęłam jego, ale tylko w głębi bo cala resztą siebie pragnęłam by Jack powrócił, by znów przy mnie był.
-Nie... Nie Rob-Odepchnęłam go od siebie.- Nie.
-Przepraszam nie wiem co we mnie wstąpiło. Wybacz zapomnijmy o wszystkim.- Puścił mnie i odszedł. Ugh dlaczego on zawsze tak robi zawsze odchodzi gdy coś nie pójdzie tak jak on tego chce. Po co była ta cala gadka o zakręcie i nie dbaniu o konsekwencje? Po co to było? Ale muszę go posłuchać nie mogę się poddawać może jestem już blisko? Zrobiłam jeden krok, potem drugi i trzeci, doszłam do tego zakrętu. Skręciłam i nic pusto jak wcześniej. Nie mogę się poddać, znowu powtarzam wszystko od początku jeden krok, drugi, piąty i skręcam. Zamurowało mnie! Znalazłam! Przede mną był kamienny ołtarz a na nim kamienna urna z napisem
-Nie mów tak. Tess... Nigdy nie powiedziałem ci nic sensownego ale zapamiętaj jedno- Powiedział patrzą mi głęboko w oczy. Złapał mnie za ramiona, podniósł i odwrócił tyłem do siebie.- co tam widzisz?-Zapytał.
-Nic tylko zakręt.-odpowiedziałam
-Tylko zakręt? A co jak ten zakręt może zmienić twoje życie? Nigdy nie wiesz co czyha za zakrętem Tess... Może tam czekać zło jak i dobro, nienawiść i miłość, smutek i radość, wszystko . Trzeba
się tylko odważyć by za niego pójść jeśli nigdy nie spróbujesz to nie dowiesz się co mogło cie tam spotkać. Wiec nigdy z niczego nie rezygnuj bo nie wiesz jak mogło by potoczyć się twoje życie jeżeli nie spróbowałaś... Tess pokonaj strach i skręć za tym cholernym zakrętem nie licząc na konsekwencje. Nie patrz na to co może być złe a co dobre. Zycie jest zbyt krótkie by cały czas myśleć o błędach które się popełniło lub popełni. Po prostu idź za ten pieprzony zakręt i nie patrz za siebie. Tak jak ja nie rozmyślam nad tym jakie mogą być konsekwencje moich czynów żyje chwila nie myślę czy to co mowie może kogoś zranić na przykład tak jak wtedy gdy pierwszy raz szliśmy do katakumb albo teraz...-Nie dokończył tylko odwrócił mnie do siebie i pocałował. Wszystko działo się zbyt szybko nie wiedziałam co mam zrobić ale chyba gdzieś w głębi pragnęłam tego pocałunku, pragnęłam jego dotyku, gdzieś w głębi pragnęłam jego, ale tylko w głębi bo cala resztą siebie pragnęłam by Jack powrócił, by znów przy mnie był.
-Nie... Nie Rob-Odepchnęłam go od siebie.- Nie.
-Przepraszam nie wiem co we mnie wstąpiło. Wybacz zapomnijmy o wszystkim.- Puścił mnie i odszedł. Ugh dlaczego on zawsze tak robi zawsze odchodzi gdy coś nie pójdzie tak jak on tego chce. Po co była ta cala gadka o zakręcie i nie dbaniu o konsekwencje? Po co to było? Ale muszę go posłuchać nie mogę się poddawać może jestem już blisko? Zrobiłam jeden krok, potem drugi i trzeci, doszłam do tego zakrętu. Skręciłam i nic pusto jak wcześniej. Nie mogę się poddać, znowu powtarzam wszystko od początku jeden krok, drugi, piąty i skręcam. Zamurowało mnie! Znalazłam! Przede mną był kamienny ołtarz a na nim kamienna urna z napisem
"Klątwa będzie trwać dopóki dziewczyna nie odnajdzie tych prochów i nie uwolni swej mocy."
Nie myślałam nad tym co robię wysypałam prochy na ołtarz, zdjęłam swój naszyjnik, odkręciłam go i wysypałam proch z serca Jacka. Nie panowałam nad sobą, czułam się jakby moje ręce były sterowane przez kogoś innego. Wyjęłam sztylet i zrobiłam długie nacięcie na dłoni. Zamknęłam oczy i skontrowałam się na swojej mocy. Nagle poczułam jak coś ze mnie wypływa i buchnęło jasne światło. Czułam się jak wtedy kiedy zabiłam Sire. Nagle ziemia zaczęła się trząść a ściany pękać. Nie wiem jak długo wszystko trwało ale kiedy się skończyło opadłam z sił i runęłam na zimie. Leżałam tak przez chwile kiedy nie poczułam jak ktoś mną trzęsie i krzyczy moje imię.
-Tessa! Ocknij się! Tessa!- Z trudem otworzyłam oczy. Na początku obraz był zamazany ale z czasem stawał się coraz wyraźniejszy, a ja mogłam zobaczyć osobę która stała przede mną.
-Jack!- Rzuciłam się w jego ramiona i pocałowałam go. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie jak mi go brakowało. Jego bliskości, dotyku, zapachu i uświadomiłam sobie jak bardzo go kocham. Jest całym moim światem i nie chce już więcej go stracić. Ale coś w głowie podpowiadało mi że to jeszcze nie koniec naszych problemów i wszystko poszło zbyt łatwo.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------Jack powraca!!! Rob nieźle miesza, nareszcie jest rozdział. Mam nadzieję że się podoba chociaż początek był trochę słaby ale lepsze to niż nic :) Chce wam bardzo podziękować za ponad 10000 wyświetleń <3 jesteście kochani <3 Dziękuję ;*
~Ashlie <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)